22 września 2015

VII

Żeby problemów ze zrozumieniem oraz hejtów nie było, informuję: to co zostanie opisane w tym i następnym rozdziale dzieje się między przemyśleniami Suigetsu, a jego wieczorną rozmową z Madarą, co było w poprzednim chapterze. Pojawiają się też nowe postacie, do których stworzenia zainspirował mnie mój ulubiony krytyk - Pratz - podczas jednej z naszych rozmów.

Zastanawiając się dalej, dlaczego nie uciekłem od razu, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, siedziałem na dachu latarni morskiej. W pewnym momencie usłyszałem dosyć głośny huk. Kiedy odwróciłem się w kierunku wioski, skąd do moich uszu doszedł dźwięki, zobaczyłem dyn unoszący się ponad budynkami. Czyli w końcu coś się wydarzy.
Zaciekawiony, czy raczej zmuszony do tego by wykonywać misję, udałem się na miejsce, z którego wydobywało się najwięcej dymu. Ktoś zaatakował wioskę?
Gdy dotarłem na miejsce zobaczyłem rozwaloną chatkę jednego z mieszkańców, kilku rannych i zbliżającą się Ryu. Żadnych ofiar śmiertelnych, innych ninja, czy Krasnala.
- Co się stało? – zapytałem jednego z gapiów.
- Panie, cisza była jak zawsze i tu nagle takie BUM! Huk, panie, był taki, że słów brakuje. Chociaż kogo to dziwi. Dziwna rodzina.
- Dziwna? Dlaczego? – spytała Hirumi, która zdążyła już tutaj dotrzeć.
Mężczyzna, którym był nasz rozmówca, spojrzał na dziewczynę zdumiony. Przecież, jak ona mogła nie wiedzieć czegoś tak oczywistego, jak to, że rodzina normalna nie była.
Przyjrzałem mu się. Młody, dobrze zbudowany. Choć nie tak dobrze, jak ja… Ekhem, wracając. Podobnie jak Ryu, miał czarne włosy, a koloru oczu się nie dopatrzyłem, przez to, że stałem na dachu. W każdym razie, wyglądał normalnie, ale mimo wszystko coś mi w nim nie pasowało.
- Pani pyta dlaczego dziwna? O ło bosz… - Zaczął machać rękoma. – Pan domu lubi eksperymentować z materiałami wybuchowymi. Żona jakaś taka nawiedzona jest, a dzieciaki codziennie okradają ludzi grając z nimi w karty, albo latają do kasyna w najbliższym mieście.
- Dzieci uzależnione od hazardu? – zapytałem zdziwiony.
- Też jesteś dzieckiem – powiedziała Hirumi, a ja nie nie zrozumiałem do czego piła.
- Mam prawie dwadzieścia lat...
- Ale nadal jesteś dzieckiem swoich rodziców.
Dopiero po chwili dotarło do mnie o co jej chodziło. Fakt, są dorośli ludzie mieszkający z rodzicami.
- Zabierz rannych z budynku – powiedziała spokojnie, formując przy tym pieczęci do jednej z technik.
Wykonałem jej polecenie i chwilę później znów byłem na dachu. Z tą różnicą, że obciążony dwójką ludzi.
- Nikogo więcej nie ma? – spytała patrząc na mnie kątem oka. W odpowiedzi na jej pytanie pokręciłem głową.
Chwilę później byłem świadkiem odzierania z godności Techniki Wodnego Pocisku.
Zaraz po tym, jak zaprzeczyłem jej wątpliwościom, z ust dziewczyny wydobyła się duża ilość wody, którą postanowiła ugasić pożar. W ten oto sposób wspomniana technika stała się czymś, z czego mogliby zacząć korzystać strażacy.
- Nie wydaje mi się, by ta technika została stworzona w tych celach – powiedziałem przystępując z nogi na nogę. Położyłem przy tym rękę na biodrze i uśmiechnąłem się do kunoichi.
- Ważne, że działa – odpowiedziała również się uśmiechając.
Westchnąłem.
Teraz, przynajmniej wiem, że dziewczę może wykonywać techniki żywiołu wody. Dla mnie to nawet lepiej. Świetnie sobie z nimi radziłem, więc gdyby przyszło mi z brunetką walczyć nie byłoby aż tak źle.
- Czujesz to? – spytała nagle, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
- Hmm, co? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Znad morza. Ktoś tam jest.
- Krasnal? – Podsunąłem.
- Nie, to nie ona. Poznałabym jej czakrę.
W odpowiedzi pokiwałem głową, a po chwili zaproponowałem, że sprawdzę co się tam dzieje. Brunetka  przystała na tę propozycję, dodając przy tym, że sprawdzi las, w którym wcześniej rozmawiałem z Tobim i ferajną.  Jednak przemilczałem fakt, że tam byli. Tak było bezpieczniej, przynajmniej dla mnie.
Chwilę później byłem w drodze nad morze.
Gdy dotarłem na miejsce nie zauważyłem niczego dziwnego. Było cicho i spokojnie. Jednak ta cisza była niepokojąca.
Rozejrzałem się, przeszedłem wzdłuż plaży, jednak niczego nie znalazłem.
W pewnym momencie chwyciłem za rękojeść miecza, po czym gwałtownie odwróciłem się za siebie, jednocześnie ściągając z pleców broń tak, że mogłem poważnie kogoś zranić lub zabić, jeśli stał dostatecznie blisko. I faktycznie, napatoczył się jeden taki.
Ciało mężczyzny upadło na ziemię, a ja patrzyłem na stojące przede mną stado shinobi. Nie to, żebym się nie spodziewał takiej grupy, ale i tak trochę mnie zaskoczyli.
Westchnąwszy cicho, ruszyłem przed siebie. Jednym skokiem przebyłem dzielącą nas odległość, gdzie czekało na mnie ostrze czyjegoś miecza. Widząc to odsunąłem się jakimś cudem.
W sumie, nie wiem dlaczego. Normalnie pewnie bym ten miecz zignorował i się na niego nadział. Pewnie gdzieś w podświadomości nadal siedziało to, co widziałem w genjutsu Ryu.
Sparowałem parę ciosów, wyprowadziłem parę ataków. Nic nadzwyczajnego. Kilku ninja skopałem, pobiłem. O dziwo nie było ciężko.
Dopiero po jakimś czasie moi przeciwnicy stali się bardziej wymagający. Przynajmniej nie będzie nudno.
Jeden z napastników wykonał serię ataków, które odbijałem, a w tym samym czasie drugi rzucał w moim kierunku kunaie. Jedne z wybuchowymi notkami, inne bez.
Przyznam, że było to dosyć upierdliwe, ponieważ nie mogłem swobodnie się poruszać, a co za tym idzie, normalnie walczyć.
Nagle coś żółtego wytrąciło mi miecz z ręki. Wyskoczyłem  w górę, by wylądować kawałek z tyłu. Patrzyłem  przy tym ze zdziwieniem na pustą dłoń.
Chwilę później zobaczyłem stojącą kawałek dalej kaczkę, owe żółte coś, o wzroście Satsuki… A to całkiem sporo jak na takiego ptaka. Zwierzak trzymał w dziobie mój miecz, który ktoś zaraz od niego odebrał.
- Co to za kaczka…?
- Dla ciebie PAN KACZKA! – zawołało ptaszysko, a ja oberwałem w plecy z jakiejś techniki.
Odwróciłem się i zobaczyłem  za sobą kolejnego ninję.
Czy oni aby nie przeceniali swoich umiejętności? Jeszcze ta kaczka…
Szybko znalazłem się przy mężczyźnie, który przed chwilą mnie zaatakował. Podkosiłem go, a gdy upadał kopnąłem go w twarz, po czym złapałem za szmaty i rzuciłem nim w kierunku gościa z mieczem.
Następny był ten rzucający kunaiami. Tym razem korzystał i z shurikenów, których zręcznie unikałem. Przynajmniej w większości. Część przelatywała przeze mnie lądując potem na ziemi. Gdy do niego dotarłem uderzyłem go pięścią w twarz. Lewy sierpowy, potem prawy. Sam mój przeciwnik wyprowadzał kolejne ciosy, ale cóż. Jego pięści, czy nogi przenikały przez moje ciało. Następny ruch, który wykonałem miał zamarkować moje prawdziwe zamiary. Zamachnąłem się lewą ręką, a gdy mężczyzna się zasłonił uderzyłem prawą pięścią od dołu, prosto w szczękę. Włożyłem w to tyle siły, ile tylko byłem w stanie, więc koleś poleciał trochę do góry.
W tym samym momencie wokół mnie zaczęła latać cała gromada żółtych piór. Znacząco ograniczyły one widoczność i, o dziwo, raniły mnie.
- TERAZ PANOWIE! – Usłyszałem głos kaczki. Nie mogłem zobaczyć co się dzieje, ruchy też miałem ograniczone.
Czekałem na atak, który nie następował. Jedyne co się działo to to, że pióra dalej latały.
Szczerze? Trochę przerażała mnie ta sytuacja. Nic nie mogłem zrobić, żadnego ruchu, otworzyć oczu też nie. Nie wiedziałem co robić, nie wiedziałem co się dzieje.
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że nic nie słyszę. Jakoś udało mi się przysłonić twarz, po czym otworzyłem oczy. Zaryzykowałem.
Zobaczyłem, że jestem uwięziony w jakiejś kuli z pierza, w której latały dzikie stada żółtych piór.
- Co to za technika? – zapytałem samego siebie.
Z wielkim trudem udało mi się dotrzeć do jednej ze ścian tej kuli. Wciąż zasłaniając twarz jedną ręką, zacząłem walić pięścią drugiej w pierz licząc na to, że uda mi się przebić, ale bez skutku. Było go tyle, że moja ręka tonęła gdzieś w środku.
- Cholera!
Nic nie mogłem zrobić, żeby się wydostać.
Nagle coś złapało mnie za koszulkę i wciągnęło w głąb ściany. Próbowałem z tym walczyć , i nawet dobrze mi sżło do momentu, gdy usłyszałem stado obelg skierowanych do mojej osoby. Wtedy się poddałem i pozwoliłem wyciągnąć z kuli, w której byłem uwięziony.
- Dzięki – wychrypiałem upadając na kolana.
- Satsuki, zajmij się nim. – Usłyszałem głos brunetki, która była wyraźnie zdenerwowana.
Iwakura bez słowa zaczęła mnie oglądać i sprawdzać, czy wszystko dobrze. Przemyła mi rany, opatrzyła.
Nie pozwalała mi patrzeć na to co się działo z Hirumi, ale nie słyszałem żadnych jej krzyków, płaczu czy czegokolwiek innego, więc byłem spokojny. Zamiast tego moich uszu dochodził dźwięk upadających na ziemię ciał.
Gdy już zostałem opatrzony, odwróciłem się za siebie, skąd od dłuższego czasu nic nie było słychać, co trochę mnie martwiło.
Brunetka stała wyprostowana z kataną w dłoni, patrząc na jakiegoś mężczyznę.
Ubrany był na czarno, a na to zarzucony był długi, czarny płaszcz, na nogach miał wysokie buty. Obok niego stała kaczka. Oboje wpatrywali się w Ryu.
W pewnym momencie mężczyzna zdjął z głowy kaptur, ukazując swoją łysinę, na którą zaczęły spadać krople deszczu. Wspaniale, jeszcze takiej pogody brakowało.
Uśmiechnął się do dziewczyny złowrogo.
- Pamiętasz mnie, panienko? – zapytał.
- Pratz. – Mówiąc to, brunetka zacisnęła palce mocniej na broni.
Nie wiem dlaczego, ani jak to możliwe, ale czułem, ze koleś był na o wiele wyższym poziomie niż Hirumi.



Oto Pan Kaczka